środa, 28 września 2011

skutki uboczne podróży - jet lag

Dziś miałam bardzo ciekawy dzień - pierwszy raz na własnej skórze odczułam, jak wkurzający może być jet lag. O 4:30 (u mnie środek nocy a w Polsce 10:30) zadzwonił telefon - jakiś warszawski numer. Nie odebrałam, ale skutecznie zostałam wybudzona. W tym momencie zaczęły się problemy - mój organizm automatycznie przestawił się na czas środkowoeuropejski i już nie zasnęłam. Normalnie pracuję w godzinach 8:00 - 16:30, dziś jednak nie dałam rady. Wydajność umysłowa spadła o połowę, podobnie jak moja koncentracja. Niby 6 godzin różnicy na trasie ze wschodu na zachód to nie tak dużo, ale potrafi zmęczyć. Co ciekawe, jestem już tutaj 4 dzień i dopiero teraz odczuwam zmianę strefy. Czas w HMC spędziłam na podglądaniu codziennej pracy mojego działu i w końcu dostałam klucz do swojego biura - HG024. Na szczęście mam wyrozumiałego szefa, który pozwolił mi dziś skończyć nieco wcześniej.

  
Dziesięciokilometrowy dojazd do/z pracy zajmuje mi zwykle 15 minut. Dziś jednak nieco więcej.Wracając z pracy trafiłam na 5-minutową nawałnicę. I, żeby nie było mi zbyt nudno w tym małym mieście, razem z Chris miałyśmy wypadek. Złamana gałąź zaatakowała nasze auto. Chris totalnie spanikowała, ja swoim zwyczajem zachowałam zimną krew, tylko później było ze mną ciut gorzej... Jeśli chodzi o "formalną" stronę wypadku, policja przyjechała po pięciu minutach, karetka (tak, z "mojego" szpitala) po siedmiu, laweta po piętnastu. Ponadto wielu kierowców zatrzymywało się, by zapytać czy wszystko w porządku, ktoś jest ranny itd. Na szczęście obyło się bez strat cielesnych. Kosztowało mnie to tylko trochę strachu.




Na pozytywne zakończenie oraz dla zmiany nastroju chciałam jeszcze wrócić do kwestii stref czasowych. Przelot z Europy do Ameryki trwał 10 godzin, z czego przez cztery godziny zachodziło słońce :-) Kropki na szybie to szron, w końcu za oknem jest -45st C.

wtorek, 27 września 2011

pierwsze wrażenia w nowym świecie

W Hershey, w stanie Pensylwania, wylądowałam w nocy z piątku na sobotę po 20 godzinach podróży. Przeloty (Wrocław-Warszawa i Warszawa-Newark) odbyły się bez większych problemów i opóźnień. Na lotnisku zrobiliśmy sobie pierwsze zdjęcie całego teamu - szóstka internów w Ameryce ;-). Od lewej: Bill (organizator praktyk), Łukasz, Asia, Łukasz, ja, Patryk, Weronika. Najcięższym momentem podróży dla mnie był 2,5-godzinny przejazd busem z Newark (międzynarodowe lotnisko pod Nowym Jorkiem) do Harrisburga. Tam zostałam odebrana przez swoją hostkę - Chris, i po kolejnych 15 minutach w aucie dotarłam do Hershey.

Samo miasteczko Hershey ostatnio świętowało swoje stulecie. Jest nazywane "Chocolatetown", ze względu na znajdującą się tam fabrykę czekolady. Zamieszkuje je około 12 tysięcy osób. Jeśli chodzi o czekoladki, jednak zostałam fanem Reeses Peanut Butter Cups :-)



Mieszkam w szeregówce na Sweetbay Way - fajna nazwa, nie? Mam własny pokój, który jest chyba jedynym w miarę ogarniętym miejscem w całym domu. Amerykanie są mistrzami w zakupach. Chris posiada zapasy wszystkiego (dosłownie wszystkiego), zupełnie jak na jakiś atak terrorystów. Czekoladek i śmieciowego jedzenia mi tutaj nie zabraknie... Moja hostka Chris to bardzo rozentuzjazmowana kobieta, choć czasem nieco nadopiekuńcza w stosunku do mnie. Jej 16-letnia córka Cassandra jest podręcznikowym przykładem amerykańskiej nastolatki. Chodzi do Hershey High School, dorabia jako kelnerka w restauracji, była cheerleaderką. Oprócz nich dom zamieszkuje pies Sammy i szalony kociak Sadie. FYI, lubię koty ale psy już nie bardzo. Może być ciężko...

A teraz najważniejsze - praca. Swoją praktykę odbywam w Hershey Medical Center, w dziale Supply & Distribution. Jak na razie spędziłam tam 2 dni, poznając mnóstwo ludzi - menedżerów i dyrektorów różnych działów, pracowników oraz team S&D. Wszyscy wydają się bardzo otwarci i chętnie dzielą się wiedzą. Można się bardzo dużo nauczyć. Dziś wzięłam udział w "spotkaniu na szczycie". Jak na razie próbuję się oswoić z tym ogromnym kompleksem i poznaję zasady działania logistyki szpitala. A dziś zgubiłam się wychodząc z pracy. Jeden ze współpracowników pocieszył mnie, że zorientowanie się w zawiłych korytarzach HMC zajęło mu 4 miesiące. To tyle, co moja cała praktyka, więc trzymajcie za mnie kciuki, abym zdołała to szybciej ogarnąć... :)