wtorek, 17 stycznia 2012

ostatnie dni po drugiej stronie sadzawki

Powrót do Polski zbliża się wielkimi krokami, zostało mniej niż 48 godzin do odlotu. Ostatni weekend spędziłam  wśród internów, wykorzystując ostatnie chwile w stanie Pensylwania. Co się za tym kryje? Podatek VAT. Mianowicie, zerowy podatek na ubrania. Zostało mi trochę dolarów, więc... ;-) Sobota miała być dniem imprezowym, chcieliśmy zakosztować klubowej zabawy w Ameryce. Humory dopisywały, zawiedli bramkarze i prawo pięknego stanu PA. Trzy próby, wszystkie oblane. Okazało się, że nasze polskie dowody osobiste nie są wystarczającym dokumentem potwierdzającym wiek. Aby wejść do klubu musielibyśmy mieć ze sobą paszporty. Nie chcieliśmy ryzykować, więc imprezę zakończyliśmy w barze...
W niedzielę prowadziłam porsche (aaaa! :D) i byłam na hibachi - japońskim daniu, które kucharz przygotowuje przed tobą (mega smaczne!).

porsche cayenne

















hibachi




















W poniedziałek wybraliśmy się do Baltimore, miasta z portem i wielkim akwarium. Jechaliśmy tam tylko 1,5 godziny, jedną autostradą. Mieliśmy tylko 3 punkty do zobaczenia: akwarium, port oraz CheesecakeFactory. (fani serialu "Big Bang Theory" zapewne bardzo dobrze kojarzą to miejsce). Po kupieniu biletów do akwarium (standardowa amerykańska cena dla dorosłych - 25$), okazało się, że musimy czekać na nasze wejście. Akwarium jest bardzo popularnym miejscem, stąd też bilety kupuje się z wejściem na oznaczoną godzinę. Półgodzinne oczekiwanie spędziliśmy na spacerze po porcie (krótkim i bliskim, gdyż dygotaliśmy z zimna) oraz degustacji osławionego sernika.




Cheesecake'i: z truskawkami, tiramisu i 2x Reeses (zgadnijcie, który jest mój?)

Posileni i przesłodzeni skierowaliśmy się ku akwarium. Było genialne. Rekiny, płaszczki, delfiny, sporo gatunków ryb a na dodatek dwie oranżerie z roślinnością tropikalną i australijską oraz bogaty zbiór gadów i płazów. A miało być tylko akwarium... :-) Jedynym minusem były tłumy. Poniedziałek to święto Martina Luthera Kinga, dzień wolny od pracy, więc w akwarium roiło się od rodzin z maluchami. Ale i tak bardzo mi się podobało :)


Po akwarium jeszcze tylko chwilę przeszliśmy się po mieście, dzielnicy Little Italy i już trzeba było wracać w okolice Harrisburga. W końcu wszyscy pracujemy. To był kolejny udany (i słoneczny!) weekend.

We wtorek miałam sporo pracy, zaległości z poniedziałku, comiesięczną "imprezę" (czytaj: wspólny lunch) w dziale, 3 godziny spotkań. Tym razem "impreza" była dla mnie zaskoczeniem, była imprezą niespodzianką specjalnie dla mnie! Chyba się starzeję, po raz kolejny dałam się zaskoczyć... ;-) było bardzo miło, pojawili się nawet ludzie z najwyższych szczebli pionu Materials Management. Zupełnie się tego nie spodziewałam.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz